Jesteśmy dziewczynami, które łączy wspólna wrażliwość i niezgoda na świat, którego pełną paletę barw próbuje się sprowadzić do dwóch kolorów.
Drodzy, Drogie,
Tu dziewczyny z Wszędzie Ważne
Kasia, Marta, Oliwia, Ilona, Olimpia i Kania.
Chcemy stworzyć przestrzeń, w której ważniejsza od tego, kto ma rację, jest liczba możliwości, które jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Podróżujemy, rozmawiamy z nieznajomymi i bierzemy od nich cukierki, w postaci lekcji, jakie daje odmienna perspektywa.
Nie powiemy Ci jak żyć, ale mamy nadzieję pomóc w poszukiwaniu własnych odpowiedzi.
W pierwszym newsletterze przyglądamy się refleksjom, które zaprowadziły nas do stworzenia projektu Wszędzie Ważne.
Tak się zastanawiam…
Ten, kto po raz pierwszy powiedział “wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” mógł mieć na myśli setki wersji i definicji bezpiecznej bazy, swój unikalny obraz schronienia. Ale czy na pewno mówił o własnym kącie? Może opisywał innymi słowami, to samo, co John Green słowami “Tam dom twój gdzie, serce twoje”?
I miał na myśli konkretny ciepły brzuch, w którego rytm falowania opada głowa i spokojniej zaczyna szumieć krew? Jedne ramiona, w które można wpaść po uszy? Może dla nich wszystkich istniał tylko jeden taki człowiek, jedno takie miejsce, jeden taki ląd.
Może przed otwarciem granic, zniesieniem wiz, pierwszym Erasmusem było łatwiej się na jeden zdecydować. A może od zawsze decyzja o zapuszczeniu korzeni w konkretnym mikroskopijnym kawałeczku wszechświata napawa ludzi trwogą? Nie wiadomo.
Gdyby coś w życiu było wiadomo na pewno, nie zawracałabym Ci głowy tylko od razu przeszła do rzeczy – masz moje słowo.
Z tego, co udało nam się ustalić niezależnie od lokalizacji, momentu w życiu, sytuacji finansowej, emigracji i migracji, początków istnienia i osobistych końców świata, zmian dużych i małych jak podróże – można wymienić kilka jakości/obszarów życia, które wszędzie są ważne. Zwrócić uwagę jak bardzo są istotne. Wyróżnić je jak świadectwa, które niosą uczniowie wepchnięte w encyklopedie i słowniki, których z końcem roku chciała się pozbyć szkoła. I choćby się wyjechało na koniec świata i o jeden kilometr dalej – te jakości zawsze będą. Jak oddech w klatce piersiowej miarowo wyznaczający rytm życia od pierwszej do ostatniej chwili.
Może czasami wygodniej byłoby o nich zapomnieć, uciec, w skrajnych przypadkach nawet je wyprzeć, ale gdziekolwiek się nie wybierzemy, one wędrują z nami, najczęściej ramię w ramię. Wierzymy, że właśnie dlatego warto o nich mówić głośno i odważnie, bo w całej palecie różnorodności pomiędzy nami właśnie te niezmienne jakości są jak te stare mosty łączące czasem bardzo odległe krainy.
Wierzymy, że to ważne by mówić o emocjach
O naszych drogowskazach na szlaku życiowej podróży, które czasem unoszą nasze ciało w zachwycie, a innym razem opadają ciężarem na klatkę piersiową pozbawiając oddechu.
Te rozżarzone punkciki na mapie naszego serca, które rozświetlają nam drogę i czasami traktujemy je bardzo serio, a innym razem równie mocno ignorujemy. A długo zaniedbywane, z piętrzącym się rachunkiem potrafią go w końcu wystawić i zgasić światło. Wszystkim nam zdarza się po omacku doszukiwać się ich znaczenia i powodów, dla których się pojawiły. Chcemy nie czuć, czuć mniej, albo tylko to co przyjemne. I potem bywa, że jedyne, co jesteśmy w stanie powiedzieć, to że właściwie to już nawet nie wiem, jak się tam w środku czuję i że jest trochę mroczniej, niż się wydawało. Taka awaria zasilania może wystąpić przy jednym z tysięcy takich samych śniadań ze smaczną kawusią w ulubionym kubku z Muminkami, jak i nagle gdzieś pośrodku tajlandzkiego parkietu z szotem tequili w pępku. Wszędzie tak samo ważne będzie zauważenie przyczyn spięcia instalacji, którą tak starannie przecież budowały nasze zwoje nerwowe.
Być może jedną z potencjalnych przyczyn zwarcia mogą być nasze osobiste granice.
Ochoczo przekraczane, nie pinezką w google mapsie, ale w codziennych kontaktach. Mniej wyraźne w znanym otoczeniu, po to tylko, by z całą mocą dać o sobie znać na innym kontynencie. Na co dzień za dużo o nich nie myślimy, ale w sytuacji zagrożenia nagle zdajemy sobie sprawę jak wielką mają moc. Niezależnie, czy są to te, które znowu trzeba po raz setny postawić przed matką komentującą wygląd swojej córki przy niedzielnym stole, czy przed nowo poznaną dziewczyną w podróży, która chce dzielić pokój na pół, żeby było taniej, a my akurat mamy ochotę pobyć sami. Potrzebujemy je stawiać by chronić nasze czułe punkty, nasze najmniej odporne organy. By nie ciążyło nic na wątrobie. By nasze ciało nie musiało potem za nas powiedzieć „nie”, którego nie potrafiła wydusić z siebie głowa. To dlatego jako dzieci najpierw uczymy się wszystkiemu zaprzeczać, bo dopiero gdy nabędziemy tę umiejętność, przez gardło może przejść nam prawdziwe, świadome „tak”. Bo tak jak każdej decyzji towarzyszy jakaś utrata, tak każde „nie”, pociąga za sobą jakieś „tak”.
Żeby zaś odpowiednio zastosować jedno i drugie, trzeba wsłuchać się w swoje potrzeby.
Czasem podczas podróży i wizyty w nowym mieście zostać w łóżku, nawet kiedy wszyscy dookoła biegają z aparatem jak kot z pęcherzem. Czasem odejść od stołu, mimo że serwowane są najlepsze historie, pikantne smaczki, słodkie kłamstewka, a na deser kilka słów prawdy – ale już się naprawdę, najprawdziwiej w świecie, nie ma na to miejsca. Czasem poprosić o pomoc, o przytulenie, o tą jedną godzinę w ciszy, w której to nas ktoś trzyma za rękę. A kiedy indziej, pomimo lęku szepczącego do ucha wszystkie powody dla których nie powinniśmy tego robić, chwycić ten cholerny mikrofon do ręki i w końcu wziąć udział w karaoke. I wyśpiewać falsetem cały ten znój i ten trud bycia czującym świat dookoła człowiekiem.
Bo nie żyjemy w próżni i wszystkich nas łączą bliższe lub dalsze relacje, a kiedy nie pokazujemy w nich siebie takimi, jakimi jesteśmy to zaczynają się komplikować.
Są takie, które powstają, pogłębiają się lub umierają każdego dnia za zamkniętymi drzwiami domów, szkół, miejsc pracy. I te, które wciąż w nas żyją, niezależnie od fizycznej obecności. Mało tego, przy otwartych wszędzie na oścież oknach i tak niektóre za cholerę nie chcą wyjść z naszego wnętrza, ani na chwilę nie myślą zostawić nas samych. Widzimy starych znajomych w twarzach zupełnie obcych ludzi w innym kraju. Czujemy zapach ich perfum na przypadkowym targu pełnym barw. Tak podobnych do tych jakich oni nadają naszemu życiu.
W podróży łączymy się z założenia na chwilę, o długoletnich relacjach myślimy bardziej w kontekście rodziny, przyjaciół z tej samej szkolnej ławki. Jakież zdziwienie rodzi zamiana ról, gdy przypadkowi przechodnie stają się najbliższym, co człowiek ma, a starzy przyjaciele potrafią, w ciągu jednego biegu zdarzeń, zupełnie się ulotnić. Czasem łatwiej otworzyć się przed nieznajomym, niż zwierzyć komuś, kto nas dobrze zna i komu moglibyśmy tym samym zaburzyć nasz obraz.
W książce Judith Viorst „To, co musimy utracić” autorka pisze, że wszyscy na różny etapie życia przechodzimy przez ten sam proces żegnania się ze złudzeniem, że jakakolwiek relacja, nawet najbardziej trwała, będzie na zawsze towarzyszyć nam w niezmienionej formie.
Niezależnie jednak od każdej pojedynczej historii, bagażu doświadczeń, który niesiemy, jak potwierdza badanie, które przeprowadzono wśród osób leżących na łożu śmierci, związki międzyludzkie odgrywają najważniejszą rolę. Pacjenci pytani o to, co zrobiliby inaczej, gdyby mogli cofnąć czas, znacznie częściej wspominali, że poświęciliby go więcej ukochanym osobom. Nie pracy. W rzeczywistości w badaniach o pracy nie wspomniał nikt. No chyba tylko, że mniej. Że gdyby mogli to mieliby jej znacznie mniej.
I tak dochodzimy do szerszego pojęcia troszczenia się o swój dobry stan, do samodbania.
Niezależnie od tego, czy wynajmujemy szósty w tym miesiącu pokój na Bali, czy od kilkudziesięciu lat wymieniamy pościel w tej samej sypialni, do snu mogą otulać nas te same lęki.
Czy jestem tu, gdzie naprawdę chcę być? Czy robię to, co naprawdę chcę robić?
A jeśli przez pierwszą powłokę pierzyny czmychnie myśl, że “to nie to”, to czy będę mieć odwagę zawrócić? Rozebrać się z koszuli nocnej i zaprotestować, że to nie mój sen, który chcę śnić, że się pomyliłam i tak sobie pościeliłam, że się teraz kurwa nie wyśpię?
By odpowiedzieć twierdząco na wszystkie powyższe pytania, a jednocześnie nie zwariować z ogromu niepewności wydaje się, że warto zacząć od obserwacji.
Siebie.
Od wytrwałego „sprawdzam” wypowiadanego podczas swojej neuronowej drogi. I wewnętrznej zgody na dokonane na niej odkrycia. Od zamknięcia oczu i skupienia się na odczuciach z ciała, sprawdzeniu czy nigdzie nas nie boli, czy przypadkiem nie siedzimy z mocno zaciśniętą szczęką, chociaż nam się wydaje, że luz, że nic się wielkiego nie stało. Od słuchania myśli, które zaczynają się kłębić zawsze, gdy jesteśmy o krok od podjęcia decyzji o zmianie.
A gdy już zrobimy na sobie research i nazbieramy danych, ważne, by pamiętać, że niezależnie od jego efektów, nie musimy zostawać z analizą sami. Możemy przekopać się przez te sterty trudnych odczuć prowadzeni przez doświadczoną i przygotowaną do misji specjalnych osobę. Doświadczanie uciążliwych i powracających trudności jest już samo w sobie izolujące, nie trzeba za wszelką cenę udowadniać światu, że umiemy sobie poradzić sami. Czasami naprawdę warto dać sobie pomóc.
A osoby tworzące ten projekt wiedzą nawet jak!
Mamy świadomość tego, jakie warunki otoczenia są wspierające by wzrastać.
Ile może zmienić w życiu człowieka obracanie się wśród ludzi pełnych akceptacji dla odmienności, dających przyzwolenie na próbowanie i popełnianie błędów.
Ile może się zmienić, gdy sami się nimi staniemy względem siebie samych.
Jak wielką rolę w każdym z procesów odgrywa zaufanie, którego nie można zbudować bez otwartości na drugą osobę, z całą paletą jej barw.
Rozumiemy, czego potrzebuje człowiek, by uwierzyć, że jeszcze nie wszystko przesądzone, a raczej, że jedynym najsurowszym sędzią jest on sam. Jak istotna jest osobista perspektywa, własna narracja, uwzględnienie, uszanowanie i zaakceptowanie różnorodności pomiędzy nami. Że nie ma jednej recepty, jednego sposobu. Jednej drogi.
Że czasami z niektórymi przemierzamy długie odcinki, a z niektórymi widzimy się tylko przelotnie na skrzyżowaniu.
I to też jest w porządku.
I to też jest ważne.
Wszędzie Ważne